Początki
Całe moje świadome życie związane jest z aktywnością fizyczną, a właściwie nie tyle z samą aktywnością, co potrzebą adrenaliny i silnych bodźców sensorycznych. Nigdy nie potrafiłem usiedzieć w miejscu, już jako nastolatek zainteresowałem się sztukami walki i deskorolką. Najpierw trenowałem Aikido, potem przyszedł czas na Krav Magę. W międzyczasie jakieś sesyjki na streecie i łamanie pierwszych blatów w nieudolnych próbach wykonania kickflipa. I rower. Bardzo dużo roweru.
Szybko okazało się, że jakakolwiek praca siedząca w moim wykonaniu nie będzie możliwa. Biuro, do którego trafiłem zaraz po maturze, monotonia i powtarzalność czynności za biurkiem, dyscyplina pracy między 9.00 a 17.00 - to wszystko bardzo mnie przytłaczało i tłamsiło. Nie byłem szczęśliwy. Nie realizowałem się…
… I tak to się jakoś poukładało, że zamiast siedzieć na wysokim piętrze w biurowcu i nieszczęśliwie gapić się w okno, załapałem się do mycia tychże okien, z tym, że… od zewnątrz :)
Chcąc połączyć „przyjemne z pożytecznym” i, z jednej strony nie nudzić się w robocie, a z drugiej ciągle karmić nienasycony głód adrenaliny, zająłem się pracą na wysokości. Liny, szelki, wspinanie po przeróżnych konstrukcjach i takie-takie. To stało się moim chlebem powszednim i pozwoliło mi się realizować.
Dość szybko zrozumiałem jednak, że samo wspinanie, użytkowanie sprzętu i związane z tym umiejętności motoryczne to jedno, a techniczne prace, które trzeba na górze wykonać, to zupełnie inna bajka.
No cóż - nigdy nie przejawiałem drygu do prac remontowo-budowlanych. Coś tam wywiercę, przykręcę, odkręcę, pomaluję, jak trzeba mogę popsuć (psucie rzeczy idzie mi nienajgorzej, a nawet całkiem nieźle), ale tego typu aktywności nie sprawiają mi frajdy.
Okazało się, że dużo lepiej niż wykonywanie samych fizycznych czynności, wychodzi mi ich nadzorowanie i przekazywanie wiedzy na temat w jaki sposób wykonywać je bezpiecznie.
I tak, w dość krótkim czasie moja kariera pracownika wysokościowego dynamicznie, ale też w bardzo naturalny sposób przekształciła się w karierę trenera bezpiecznej pracy na wysokości.
Jednak poza samymi technikami pracy, i tym, jak korzystać z profesjonalnego sprzętu, bardziej interesowało mnie działanie i praca ludzkiego ciała. Zrozumiałem, że to nie szpej, a odpowiednie przygotowanie fizyczne, motoryczne i psychiczne określa, czy możesz wykonywać swoje zadania bezpiecznie, ale też przede wszystkim bez żadnych kontuzji.
Coraz więcej uwagi poświęcałem ciału i jego sprawności. To zaowocowało pierwszymi szkoleniami trenera rekreacji ruchowej i dla trenera personalnego.
Im bardziej zagłębiałem się w pracę z ciałem, tym mniej serca miałem dla technicznych aspektów BHP. I choć do dziś zdarza mi się prowadzić kursy bezpiecznej pracy na wysokości (nie chcę wypaść - hehe - z wprawy), od 2014 roku zajmuję się już głównie treningami sportowymi.
Można więc śmiało powiedzieć, że najpierw uczyłem ludzi jak się nie zabić, żeby potem uczyć ich jak żyć bez bólu i zdrowo.